Sposób na Alcybiadesa, czyli nadrabiam zaległości w lekturach szkolnych

Sposób na Alcybiadesa, lektura szkolnaSposób na Alcybiadesa opowiada o perypetiach grupki chłopców uczęszczających do ósmej klasy szkoły w Warszawie. Mowa o czasach, gdy podstawówki były 11-letnie, więc oni nawet nie byli najstarsi. Za to zwrócili na siebie uwagę tych najstarszych, gdy zszokowali grono pedagogiczne słabymi ocenami i kompletnym brakiem wiedzy. Grono postanowiło ich przycisnąć, a przy okazji oberwało się też reszcie klas. Najstarsi zagrozili więc naszym bohaterom, że mają uspokoić nauczycieli, albo będzie z nimi źle. Młodzież uznała, że ich jedynym wyjściem będzie kupienie sposobu na każdego z nauczycieli, jednak stać ich było tylko na najtańszego, historyka zwanego Alcybiadesem.

Co mnie w tej książce zdziwiło to przede wszystkim styl autora. Edmund Niziurski bardzo ciekawie dobiera słowa, niektóre określenia są proste, a jednak pomysłowe i przy tym niespotykane na co dzień. Już na pierwszej stronie zauważyłam określenie treści podręcznika jako „tekstu zatwierdzonego do nauczania przez Ministerstwo Oświaty” (str. 5).

Powieść dobrze się czyta. Żarty sytuacyjne umiejętnie wplecione w akcję bawiły mnie prawie na każdej stronie. Śmiałam się na głos, a jednocześnie widziałam jak wiele wartości autor starał się przekazać.

Bohaterowie zmieniają się na naszych oczach, zupełnie nieświadomi tego, co się z nimi dzieje. Najważniejsza lekcja, jaką książka wg mnie przekazuje, to prawdziwość powiedzenia „kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”.

Poza tym Sposób na Alcybiadesa jest rewelacyjnym obrazem tego, że nauka może być zabawą, a przyjemność sprawia nie tylko samo osiągnięcie celu, ale też dążenie do niego. Jednak trzeba obrać odpowiednią dla siebie drogę. Wchłanianie wiedzy w sposób podświadomy, bez siedzenia nad książkami i wkuwania nudnej treści podręcznika na sprawdzian też jest możliwe. Jak? O tym właśnie przekonują się chłopcy z powieści.

Dorosłych czytelników może zaczepić sentyment do swojej młodości i przekrętów, jakie się wtedy robiło (bo kto z nas nie kombinował, niech pierwszy rzuci kamieniem 😉 ). Przypomniałam sobie ksywki, jakie nadawaliśmy nauczycielom i przy okazji poczułam, że tamta szkoła z powieści jest mi na swój sposób bliższa niż ta współczesna.

Młodszym czytelnikom polecam, jeśli nie przerobicie tego w szkole, to sięgnijcie z czystej ciekawości, choćby w wakacje. Będziecie mogli sobie porównać Waszą szkołę z taką sprzed ponad pięćdziesięciu lat. Niby niewiele, ale to była szkoła bez komórek i komputerów. Zamiast szperać w Internecie, chodziło się do biblioteki. Również relacje między samymi uczniami są tu dobrze przedstawione i poznacie coś, czego dziś już raczej nie ma: szkoły z podziałem na płeć.

Powieść, której w szkole nigdy nie czytałam. Z racji zbliżających się wakacji i końca roku, nie zdążyliśmy jej przerobić. Nie wiem czy wtedy bym ją doceniła. Były tytuły, które uwielbiałam, były takie, których nie znosiłam. Wydaje mi się, że trafiłaby do mnie już wtedy, choćby z racji umiejscowienia akcji powieści w szkolnych murach. Z pewnością jednak trafiła do kobiety trzydziestoletniej. I cieszę się, że zdecydowałam się na lekturę, bo to był naprawdę dobrze spędzony wieczór przy książce.