„Były sobie świnki trzy”, czyli Olga Rudnicka w zbrodni na wesoło

Trzy mężatki, każda z intercyzą na karku i irytującym mężem u boku, dogadują się pewnego dnia co do jednego: mężów trzeba się pozbyć. Kobietki nie chcą jednak zostać na lodzie, a podpisane intercyzy gwarantują im niezbyt ciekawy los po rozwodach, pozostaje więc jedno: szczęśliwe wdowieństwo.

W dodatku jedna z nich jest w ciąży i mąż niekoniecznie powinien się o tym dowiedzieć, więc decyzja, którego męża pozbyć się jako pierwszego, jest jakby bezkompromisowa. Pozostaje opracować plan i… wcielić go w życie.

– Weź tę książkę, świetna jest!
– Zaraz, ale to jest… kryminał?? – Zwątpiłam.
– Ale nie, spokojnie. To jest lekka komedia kryminalna. Będziesz się przy niej śmiała, zobaczysz.
Zaryzykowałam. I nie żałuję xD

Pierwsze i prawdopodobnie moje jedyne spotkanie z twórczością Olgi Rudnickiej zakończyło się dniem wolnym od pracy zarwanym na czytaniu książki.

– Chcesz zostać rozwódką? – Martusia nie wierzyła własnym uszom.
– Nie. Wdową. – Jolka doszła do wniosku, że nadmiar alkoholu nie jest zły. Na trzeźwo nie wpadłaby na ten pomysł, a gdyby jej się zdarzyło, nie wyjawiłaby go głośno […].

Pierwsza otrząsnęła się Kama. Wcisnęła odkręconą tubkę fluidu do torebki i powiedziała z lekkim namysłem, jakby sama nie wierząc w to, co mówi:
– A wiesz, że to jest pomysł?
– Nie, nie słyszałam tego. – Martusia była zdecydowanie przeciwna. – Nie możesz popierać pomysłu zamordowania męża Jolki!
– Nie mam nic do jej męża. Myślę o własnym. (str. 28)

Jak ktoś ma pecha, to takiego całościowego. A gdy spotkają się trzy pechowczynie, to już komedia murowana. W sumie to nie może być łatwe, skoro autorka naskrobała się tej fabuły na ponad trzysta pięćdziesiąt stron 😉

Bohaterki są trzy. Łączy jest fakt bycia żonami bogatych mężów i niechęć do tych swoich małżonków. I na tym byśmy zakończyli. Dziewczyny mają zupełnie różne charaktery… a co najważniejsze chyba, różny poziom inteligencji. Łączy je coś jeszcze – pewna prawniczka, której śmierć jednego z panów niekoniecznie jest na rękę… w tym czasie, w jakim planują to jej klientki.

Nie sposób się oderwać od tej książki, nie sposób się też przy niej nie śmiać. Autorka ma takie specyficzne poczucie humoru, które wyjątkowo przypadło mi do gustu, i śmiałam się na głos. Praktycznie wszystkie zabawne momenty to raczej żarty sytuacyjne i ciężko odwzorować klimat powieści, gdy się opowiada o jakimś fragmencie wyrwanym z fabuły. Śmiać się będziecie, czytając jednym ciągiem tę powieść, to pewne. A jeśli ona Was nie rozbawi… To ja już chyba nie wiem, co Wam lepszego polecić.

Prawo do wyłącznej opieki dostanie Jolka, zdecydował szybko Tadeusz. Jakim cudem zachciało mu się trzeciego dziecka? Przecież wystarczy ta dwójka, żeby człowiek wziął nawet najbardziej tępy nóż i osobiście się wysterylizował. (str. 267)

Osiągnięcie konkretnego celu nie zawsze jest tak proste, jak by się mogło wydawać. Zwłaszcza gdy trzeba kogoś mocno walnąć stołkiem w łeb… a ma się miękkie, pluszowe serce, że do rany przyłóż.

Trzeba też brać pod uwagę różne komplikacje, które pojawiają się nawet przy najbardziej misternie opracowanym planie. I tu czasami naprawdę ciężko przewidzieć, co może się nie udać. Czy zawsze można liczyć na wszystkich, którzy w planie są uwzględnieni?

Za każdym razem, gdy wchodził jakiś problem natury prawnej, zastanawiałam się, jak autorka z tego wybrnie, by nie odejść mimo wszystko od naszych polskich realiów, a jednak utrzymać całość w klimacie komedii. A ten klimat jest obecny praktycznie na każdej stronie. Chociaż wszystko skupia się jednak wokół trzech naprawdę sympatycznych przyjaciółek… Bez obaw. Irytujących bohaterów również nie zabraknie. Już sami mężowie dzielnie pracują na niechęć swoich żon, choć nie tylko wobec nich czytelnik może odczuwać morderczy instynkt. Panie są zabawne, troszkę głupiutkie… Ale czy to pozory, czy one faktycznie nie grzeszą inteligencją? Tego nie zdradzę 😉

Olga Rudnicka zdecydowanie wie, co robić ze swoją wyobraźnią. Oczywiście momentami bohaterom trochę pomaga przeznaczenie (a może szczęście, jak kto chce to nazwać), a momentami wygrywa po prostu zwykła ludzka głupota.

Jedno jest pewne: dobrej zabawy przy tej powieści nie zabraknie. Trupów również, bo jak zdążyłam ze zdziwieniem zauważyć, autorka bez litości pozbywa się tego i owego. A ja, choć cholernie wrażliwa jestem na takie tematy i kryminałów unikam, tak przekładając kolejne kartki, w sumie nie czułam, że czytam właśnie tak nielubiany przeze mnie gatunek. Na szczęście narracja skupia się głównie na tych trzech zwariowanych bohaterkach, więc nie byłam drobiazgowo wtajemniczana w szczegóły „usuwania” poszczególnych osób. A tego bałam się najbardziej, że będzie mnóstwo krwi i flaków. No nie było. Właściwie wcale nie było flaków, a krwi gdzieś tam odrobina 😉

Czytałam opisy fabuły kilku innych tytułów od tej autorki i wiem, że więcej po nią jednak nie sięgnę z oczywistych powodów, ale z tą książką spędziłam szalenie zabawny, przyjemny czas i zdecydowanie polecam lekturę. Szczególnie fanom gatunku 😉