CATHY YARDLEY- DZIEWCZYNA W MIEŚCIE ANIOŁÓW

dziewczyna w mieście aniołówSara Walter. Zakochana po uszy w swoim narzeczonym, przyjeżdża do Los Angeles, by tutaj przygotować nowe życie dla siebie i ukochanego. Wynajmuje mieszkanie i codziennie tęskni.

Ale rozmowa telefoniczna z narzeczonym już po pierwszym tygodniu od przeprowadzki nie nastraja dziewczyny pozytywnie. Okazuje się, że Benjamin ma problemy ze swoim obecnym pracodawcą. Upragniony awans, który miał być powodem ich obecności w Mieście Aniołów, oddala się. Sara jest zrozpaczona, tym bardziej, że w tej nowej rzeczywistości jej narzeczony zaczyna się dziwnie zachowywać.

Reguły, jakie ustalili jeszcze przed przeprowadzką nagle przestają obowiązywać i Sara zdaje sobie sprawę, że musi jak najszybciej znaleźć pracę, a najlepiej również współlokatorkę. Wkrótce okazuje się, że ta cicha, spokojna dziewczyna wynajęła mieszkanie w dzielnicy… mężczyzn kochających inaczej 😉 Jeden z nich podsyła jej kandydatkę na współlokatorkę- absolutne przeciwieństwo bohaterki. Praca też nie jest szczytem marzeń. A gdyby tego wszystkiego było mało, Sara, kompletnie nierozumiana i niewspierana przez Benjamina, zrywa z nim i w przypływie rozpaczy (a może szaleństwa?), rzuca się w świat Martiki (świat klubów, nocnego życia, alkoholu i flirtów), choć początkowo współlokatorka wydaje jej się odrażająca i nie do zniesienia.

A w to wszystko wplata się historia przyjaciółki Sary, Judith, z jej zbyt poukładanym podejściem do życia, które przedstawia w taki sposób, że mam wrażenie, iż Judith żyje jeszcze w jakimś XIX wieku.

Co z tego wszystkiego wyniknie? I jak na przeprowadzce do Los Angeles wyjdzie Sara?

Najbardziej podobała mi się jedna z ostatnich prac tymczasowych Sary, które opisuje książka. Jest to praca asystentki pisarza. Ale obowiązki, jakie należą do dziewczyny i czas ich wykonania.. cóż. W realnym świecie sytuacja raczej niemożliwa…

Książkę czyta się szybko, przyjemnie. Ledwie zaczęłam czytać, a już zbliżałam się do środka. Poza tym potrafi wywołać emocje… Nie wiem czy bardziej żal mi było głupoty Sary, gdy nie chciała przyjąć do wiadomości, kim jest jej narzeczony? Czy może właśnie ten człowiek i jego totalna obojętność na los i uczucia własnej dziewczyny? Kręcił, kręcił, aż ‘wykręcił’. Ale co, to już same zobaczycie…

Jestem ciut rozczarowana ostatnimi stronami. Zarówno historia Sary, Martiki jak i Judith ma swoje zakończenie, ale to, które przypisane zostało Sarze.. cóż. Zastanawiam się nawet, czy autorce w pewnym momencie nie przyszło do głowy, że trzeba już skończyć pisanie, jednak sposób ucięcia treści wywołuje we mnie niedosyt. Czegoś mi tam brak, pomiędzy przedostatnią i ostatnią kartką. Mimo to zachęcam do lektury, bo to niecodzienna przygoda w świecie, który z pewnością jest obcy dla niejednej z nas 😉