Kem Frydrych – Wielki Nieobecny

wielki nieobecnyKsiążka jest opowieścią o młodym mężczyźnie, który zbyt mocno namieszał we własnym życiu  i musiał zrobić mały przewrót.

Poznajemy go, gdy przebywa za granicą. Wraz z nim jest dziewczyna, której tam nie powinno być, ale chłopak zdaje sobie sprawę z tego po fakcie. Wycofuje się jednak ze znajomości i tym zdobywa pierwsze pozytywne punkty w moich oczach. Podczas powrotu do domu poznaje inną dziewczynę. Całkowicie przypadkiem i gdyby nie jej włosy, pewnie by jej nie zapamiętał. Los jednak chce, by Natalie odegrała dużo większą rolę w jego życiu, niż mógłby przypuszczać. Dziewczyna stopniowo staje się częścią jego świata, choć początkowo nic tego nie zapowiada.

Pojawia się też Anmarie. Prawdopodobnie, bo więcej jej w wyobraźni Karla niż w jego realnym życiu. W tym całym zamieszaniu z wybuchem w metrze oraz kapeluszem pachnącym z jednej strony kwiatami, z drugiej spalenizną, sama zaczynam się zastanawiać czy może po prostu ten anioł chodzący po ziemi nie przyśnił się chłopakowi.

Życie codzienne Karla przeplata się z dziwnościami, a czasem sytuacjami niesamowitymi. Jest smutek i jest radość. Jest również miłość, przyjaźń, walka o zaufanie oraz rezygnacja z tego, co może życie utrudnić i popsuć. Natalie uczy mężczyznę, że nie tylko miłość fizyczna w życiu się liczy, a są inne, piękniejsze i dużo bardziej wartościowe. A życie pozwala mu użyć tej wiedzy w praktyce. Swoją przemianę odchorowuje, dosłownie, a dziewczyny tłumaczą mu, dlaczego to przebiega w taki sposób.

Książka jest ciężka i gruba. 495 stron zachęciło mnie do spędzenia z tym egzemplarzem naprawdę przyjemnych paru dni, a ja faktycznie na dość długo zatrzymałam się przy tej lekturze. Ale to nie jest łatwa powiastka, którą można „łyknąć” w jeden wieczór i przejść obojętnie do kolejnej.

Miłym akcentem jest mail kontaktowy do autora, już na pierwszej stronie informacyjnej. Intrygująca ale też wciągająca grafika na okładce, stała się dla mnie zrozumiała nagle, gdzieś w drugiej połowie historii. Czarne tło sprawia, że grafika jest widoczna i przejrzysta. Spis wszystkich rozdziałów na końcu książki bardzo przypadł mi do gustu. Dzięki temu pierwsze spojrzenie na książkę ułatwia ogólny obraz, a jest to niezwykle ważne przy sztuce szybkiego czytania.

Po pierwszych paru rozdziałach miałam bardzo mieszane uczucia. Nie będę ukrywać, że początkowo książka mnie delikatnie drażniła. Na początku czułam się, jakbym wlazła komuś bez pukania do sypialni. Przypominało mi to trochę łamanie cudzej prywatności. Oczywiście wcale tak nie było, jednak książka jest otoczona takim specyficznym klimatem, jakiego jeszcze nigdzie indziej nie spotkałam.

A potem się zaczęło. Powoli wchłonięta przez kolejne rozdziały, nie mogłam się doczekać kolejnych wydarzeń. Gdy okazało się, że jednak to jeszcze nie teraz, czułam rozgoryczenie. Dlaczego muszę czekać tyle czasu, by Karl wreszcie poznał Anmarie? A może wcale nie uda mu się jej znaleźć? W tym wszystkim kwestia „bratnich dusz” wśród bohaterów, ciekawie przedstawiona, trochę mocno podkreślona, ale wiele osób dzięki temu zrozumie, na czym polega to zjawisko w realnym życiu.

Opis z okładki mówi nam, że książka opowiada o wewnętrznych przemianach. Nie zawiodłam się. Główny bohater naprawdę poważnieje, dorasta, zmienia się. Zaczyna inaczej postrzegać świat, poznaje nieznane, zauważa innych wokół siebie. Staje się kimś, na kim można polegać. A damska część czytelników zaczyna zazdrościć Natalie takiego przybranego brata.

Książka jest pełna uczuć. Tych głębokich, mocnych i niespotykanych na co dzień. Od momentu, gdy spotykamy miłość kłębiącą się na kartach powieści, ta siła nie opuszcza nas ani na chwilę. Pomimo tego, że Anmarie jest prawie nieosiągalna, momentami wydaje się być nawet nierealna, patrzę na wspomnienie o niej oczami Karla i kocham ją, tak jak on. Choć nic o niej nie wiem W dodatku słowa: zakochać się w kimś, nie oddają w żaden sposób tego, jakimi uczuciami można obdarzyć tajemniczą dziewczynę. Czy Karl nie przerysowuje sobie we własnej wyobraźni jej wizerunku, dowiecie się z książki. I jaki udział w poszukiwaniach ‘anioła’ ma Natalie?

Ilość i rodzaj emocji, jakie przewinęły się w moim umyśle podczas lektury książki jest ogromna. Przeżywałam na bieżąco złość na Karla, zachwyt nad Anmarie, zdziwienie wywołane dialogami między bohaterami, a nawet tęsknotę do kogoś, kogo nie znam. I niech ten trening się już skończy, i będzie piątek, bo wtedy chłopak jest umówiony na ważne spotkanie, które ma go przybliżyć do znalezienia upragnionej zaginionej! I ten moment, gdy on zdaje sobie sprawę, jakie żywi wobec niej uczucia! Tego chyba nie da się opisać… To trzeba przeczytać.

Kolejnym plusem jest dla mnie szczerość autora. W słowie wstępnym na pierwszej stronie, uprzedził, że jest to jego pierwsza próba stworzenia książki, ale jednocześnie marzenie, które spełniło się już teraz dlatego, że nie poprawiał w nieskończoność każdego zdania. Natomiast wiedząc o możliwych uchybieniach, czytałam ją, przymykając oko na pojawiające się błędy, a gdy pierwsze rozdziały nie zadziałały na mnie oszałamiająco, szczerze chciałam dać szansę tej powieści, czego teraz nie żałuję. Bo chętnie sięgnę po kolejną cześć i kolejną i kolejną…

Czasem naprawdę warto dać szansę, tak jak życie dało ją Karlowi. Nawet gdy poznajecie kogoś nowego i on, zestresowany, nie robi świetnego ‘pierwszego wrażenia’, to może jest cudownym człowiekiem? Tylko musi się rozkręcić i odprężyć. I tak samo postrzegam tę książkę. Gdy już się rozkręca, po kilkudziesięciu stronach, oderwać się od niej nie można. A co najdziwniejsze? Wcale nie chciałam jej przeczytać jak najszybciej. Chciałam ją czytać, jakbym jadła kawałek pysznego ciasta: po kawałeczku, by jak najdłużej rozkoszować się jego smakiem. A gdy przewróciłam ostatnią kartkę? Zatęskniłam za klimatem książki.

Spodziewałam się jakiejś opowieści o chłopaku rozdartym pomiędzy dwiema dziewczynami. Myślałam, że przez pół książki będzie się zastanawiał, którą z nich wybrać. Jak bardzo się myliłam!

Moje serduszko zabiło radośnie, gdy przeczytało: ‘śnieżynka’! Pisząc to słowo, autor nie wiedział jeszcze, że Śnieżynka będzie recenzować „Wielkiego Nieobecnego”. I zdecydowanie Wam go poleca.

Książka jest naprawdę warta tego, by spędzić z nią parę chwil i poznać takie strony życia, o których często nie mamy pojęcia!

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu WIELO-RYBA.