Gaja Kołodziej- Kalejdoskop wspomnień

„Słowa są jak czas- nie można ich cofnąć” to zdanie otwiera całą powieść. Porwała mnie ona, zatopiła w sobie, pochłonęła całkowicie. Przeczytałam ją w kilka godzin, choć ostatnie kilka kartek czytałam dużo wolniej niż poprzednie, by odwlec pożegnanie.

Nie zapowiadało się na to. Na początku myślałam, że nie przeczytam tej książki, gdyż poruszyła temat, który nie jest łatwy, przyjemny i który chętnie zamknęlibyśmy gdzieś, by nigdy nas nie dotknął.

Bohaterka dowiaduje się o śmierci swojej mamy już na pierwszej stronie powieści. Miała po Anielę przyjechać na lotnisko i zginęła w wypadku samochodowym. Tragedia, którą doskonale potrafimy wyczuć, gdyż autorka opisuje uczucia dziewczyny tak realnie, tak silnie i dokładnie, jakby sama właśnie to przeżywała (mam nadzieję, że tak nie było…) Następnie razem z nią uciekam w pustkę, pochłania mnie rozpacz, ból i pustka, której już nigdy nic nie wypełni. Dzięki troskliwej opiece cioci i przyszywanego brata, dziewczyna przeżywa dzień za dniem.

Siedząc w znajomym domu pełnym wspomnień, pozwala im zawładnąć sobą. Teraźniejszość przeplata się z przeszłością, urywki wspomnień wyjaśniają wiele niedopowiedzeń, jakie buduje teraźniejszość.

I ten Adrian. Brat, który nie jest bratem, choć on pamięta ją jeszcze gdy była tylko powiększającym się brzuszkiem swojej mamy. Chłopak, który całe życie chronił ją i opiekował się nią, a nawet potrafiłby oddać za przyszywaną siostrę życie. To na nim zostają blizny, które miały być tragedią kończącą jej życie. A jednak ona żyje.

Żyje i całe życie ucieka. Od swoich uczuć, od śmierci, jaka otacza ją i otaczała zanim w ogóle przyszła na świat. Straciła ojca, zanim się urodziła, dziadków. A teraz mamę. Ale to nie wszyscy. Jakie tajemnice skrywa dziewczyna pieszczotliwie zwana Aniołem? Kogo jeszcze straciła? Czy Adrian odwzajemnia jej uczucia, których dziewczyna tak mocno się boi? Kim jest Wiktor i dlaczego nie znoszę tego faceta? Jakim człowiekiem okaże się być ojczym Anieli, którego jej mama tak kochała? Na te i wiele innych pytań odpowiedź da Wam lektura tej zaskakującej książki.

Napisałam zaskakującej, gdyż większego zdziwienia dawno nie przeżyłam. Książka długo leżała na półce, patrzyłam na nią i ciągle nie mogłam po nią sięgnąć, a gdy już to zrobiłam… zakochałam się w niej. Dokładnie tego szukałam od wielu miesięcy w książkach. Jednego wątku, który odnalazł się tutaj, zupełnie niespodziewanie!

Autorka zrobiła taki portret uczuć, jaki trudno byłoby opowiedzieć.  A Gaja Kołodziej nie dość, że napisała o tym książkę, to dokładnie oddała wszystko to, co powinna w poszczególnych momentach. Nawet, gdy bohaterka była rozdarta i okropnie się bała, czułam to samo.

Zastanawiam się, co myślę o okładce. Ale targają mną jeszcze emocje, jakich doznałam przed chwilą, po całym poranku z tą powieścią i chyba nic nie powiem o okładce. Jest ładna, ale mnie nie porywa. Jest stonowana i zupełnie nie zapowiada tych wszystkich emocji i uczuć, które pisarka zapakowała do powieści.

„Klapki wreszcie opadły mi z oczu i dostrzegłam to, co ciocia zapewne widziała już wcześniej. Porozumiewawcze spojrzenia, drobne gesty, potrzebę bliskiego kontaktu, dotyku, przepełniające ich szczęście i zadowolenie z życia. Odwzajemnioną miłość mieli wręcz wytatuowaną na skórze. Nawet ich oddechy były zsynchronizowane, zdawały się poruszać powietrze, lgnąć do siebie, oplatając ich ciała, jakby żyli w osobnym wymiarze, w oddzielnej galaktyce, w której słowo „kocham” stanowi źródło grawitacji.” (str. 178)

Za to tytuł… Gdy na niego patrzę, cała ta mieszanka wraca do mnie i przeżywam to ponownie. Nie wiem jak Was, mnie ta książka zauroczyła, złapała w swoje sidła i unieruchomiła. Polecam z całego serca!

A na koniec ulubiony cytat:

„- Gdybym mógł, schowałbym cię do kieszeni i nosił przy sobie przez cały czas.” (str. 41)

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu MUZA SA.