Ewa Podsiadły- Natorska- “Błękitne dziewczyny”

DSC_0010To jedna z tych książek (choć powieść, a nie poradnik), które w trakcie lektury zmuszają Cię do przeanalizowania własnego życia. Niestety mnie takie przemyślenia nigdy nie prowadzą do niczego innego niż wielkiego bólu głowy na drugi dzień rano. Taki też był pierwszy wieczór, kiedy wzięłam do ręki „Błękitne dziewczyny” i pogrążyłam się w lekturze.

Kaja jest 29-letnią radomianką. Pracuje jako fotograf w gazecie, nie cierpi swojej szefowej, przystojny policjant ma żonę, a wnuczek właściciela ulubionego punktu wywoływania zdjęć okazuje się być kolegą z podstawówki, z którym wcale nie ma pozytywnych wspomnień. Tymczasem tamten „zarozumiały bałwan” wyrósł na wcale niebrzydkiego mężczyznę.

Dziewczyna wydaje się być optymistycznie nastawiona do życia, kocha swoje miasto i rodziców, ma dwie oddane przyjaciółki. Niedoszła Panna Młoda mieszka znów z rodzicami i oddaje się swojej pasji: fotografii. Ją również dosięgają codzienne obowiązki i problemy. Szefowa uparcie każe jej dokumentować Radom od najgorszej strony, a w ramach buntu- Kai zdjęcia są byle jakie.

Przyjaciółki Kai są sympatyczne, wierne i zawsze pod ręką. Niestety jedna z nich tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie ‘pod pantoflem’ męża, a druga wiecznie walczy z nadwagą.

Pewnego dnia bohaterka wpada na niezwykły pomysł. Chce udowodnić wszystkim jak wspaniałe są kobiety. Zakłada fanpage, zbiera zgłoszenia z całego kraju. Całość rozwija się nadspodziewanie dobrze. Do czasu. O akcji dowiaduje się Zoja, nazywana przez podwładnych w redakcji ‘Królową’. Tej nie podoba się nic, nad czym nie ma kontroli. Za to bardzo podoba się jej gnębienie damskiej części załogi i flirtowanie z męską częścią.

Co takiego wymyśli Królowa, by przeszkodzić Kai w dalszej realizacji jej pomysłu? Co zrobi z tym dziewczyna? Kim konkretnie według bohaterki jest typowa Błękitna Dziewczyna? Jak potoczy się sprawa z żonatym policjantem i co w tym wszystkim robi Michał?

Miłość bohaterki do jej rodzinnego miasta towarzyszy mi od pierwszych stron i nie opuszcza ani na chwilę. Sam Radom pewnie jest miastem jak każde inne, życie toczy się podobnie, jak wszędzie. Jednak patrząc na to miejsce oczami Kai, jest cudowne. Człowiek ma wrażenie (i nawet jeśli to wrażenie lekko przesadzone), że w żadnym innym miejscu nie chce mieszkać, choć tak naprawdę, gdy znika otoczka stworzona przez bohaterkę i wtrącają się inni bohaterowie, ta mgiełka cudowności opada i Radom znów staje się zwyczajny.

Dziewczyna denerwuje się za każdym razem, gdy ktoś to miasto obraża lub drwi z niego. Jej zachwyt i miłość sprawiły, że w trakcie lektury przeniosłam się w tamto miejsce i na chwilę tam zamieszkałam. Nie zakochałam się w Radomiu, ale Kaja pokazała mi, jak można patrzeć na swoje miejsce zamieszkania (jeśli się go nie lubi), by odkryć w nim pozytywne strony.

Ma pracę. Niby ją lubi, ale szefowa doprowadza ją do furii. W pobliżu trzy przyjaciółki, każda inna, a jednak dziewczyny są zgranym zespołem, który może liczyć na resztę w każdej chwili. Mają swoje smutki i radości, ale trzymają się razem. Niestety bywają czasem takie głupie momenty, gdy dziewczyna musi wybrać między facetem a przyjaciółką.

Już drugie spotkanie tej trójki żeńskich hormonów wciągnęło mnie w ich rozmowę, zupełnie jakbym była tam z nimi. Z zaciekawieniem pochłaniałam kolejne elementy rozmowy i byłam ciekawa odpowiedzi, na pytania jakie sobie zadawały. W tym momencie zrozumiałam podpis Magdaleny Witkiewicz na okładce brzmiący: „Fantastyczna opowieść o kobietach, z którymi bardzo chciałabym spędzić czas.”. Pomyślałam dokładnie to samo: jakby tak móc się teleportować do mieszkania Kai rodziców i wraz z dziewczynami ponarzekać na facetów, wredne szefowe i byłych ‘niedoszłych’!

Książka pełna jest kobiecej siły, optymizmu i walki z codziennością. Lekkie pióro autorki sprawia, że mkniemy przez powieść bez oporów. Czasem przystajemy, by pomyśleć nad jakimś zdaniem wypowiedzianym lub pomyślanym przez bohaterkę. Zdarza się, że szukamy czegoś do pisania, by zanotować ważną sentencję potrzebną również w naszym życiu.

To taka mieszanka uczuć. W jednej chwili miałam łzy w oczach, a po chwili akcja wywołała we mnie głośny śmiech. Nie jest to jednak przeplatane na siłę, a emocje zmieniają się jak w prawdziwym życiu, czasem gwałtownie. A czasem delikatnie, powoli i z wyczuciem.

Choć nie wszystko mi się podobało, bo złościłam się na Malwinę, gdy ta z klapkami na oczach broniła swego durnego męża, a Kaja ciągle narzekała na swoją pracę, zamiast spróbować znaleźć inną, może nawet lepiej płatną, to jednak książka ma w sobie niezaprzeczalny urok.

Ujęła mnie historia jednej z Błękitnych Dziewczyn na temat najstarszego drzewa na świecie, które rośnie w Szwecji. W tej treści kryje się dobre przesłanie dla osób, które nie wiedzą, jak radzić sobie z problemami.

Na koniec dwa moje ulubione cytaty:

„Mówią, że głupota+ ideologia to mieszanka wybuchowa, tymczasem okazało się, że głupota + internet to jeszcze gorsze zestawienie.” (str. 201)

„Mini zakomunikowała, że „mama powiedziała, że chętnie się zaprezentuje na tej stronie, bo jest szczęśliwa jak psi ogon i nie zamierza się z tym kryć po kątach”.” (str. 236)

Uwielbiam to! Powiedzenie ‘szczęśliwa jak psi ogon’ zdobyło moje serce!

Z wielką radością czekałam na drugi tom tej powieści. Zamykając ostatnią stronę, miałam już na kolanach następną część, bo zżyłam się z dziewczynami i trudno było mi się z nimi rozstać. Zapraszam Was na lekturę. Może Wy również poczujecie się w świecie Kai ‘jak u siebie’?

A już wkrótce recenzja drugiej części- nie przegapcie 😉

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu MUZA.

Zdjęcia są mojego autorstwa.