Lektury szkolne

Po ostatnich rozmowach z obecnymi 11-latkami jestem szczerze ucieszona, że moje dzieciństwo przeszło przez lata 90-te, a nie teraz. Niektóre zmiany, jakie nastąpiły w przeciągu tych wszystkich lat ogłupiają mnie, doprowadzają do łez, gorączki, a czasem śmiechu.

Jednakże dziś przeglądając Internet, zdębiałam. Czy “Nad Niemnem” jest naprawdę taką tragedią dla obecnej młodzieży, że musi być wycofane z kanonu lektur szkolnych? Pamiętam jak ktoś w moim otoczeniu zastanawiał się nad problemem czytania lektur. Owszem, ludzie wolą czytać to, co sami wybiorą zamiast narzucanych im odgórnie tytułów. Ale uważam, że te pozycje, które kiedyś zostały wciągnięte na listę lektur powinny już w niej pozostać. Po pierwsze, dzięki temu o nich nie zapomnimy i każde pokolenie będzie na nowo do nich wracało. Po drugie, umysł młodego człowieka jest na tyle niewykształtowany, że powinien poznać różne gatunki, zanim wybierze ten, który pasuje mu najbardziej.

Jeszcze jako uczennica często spotykałam się ze stwierdzeniem, że gdyby lektury były inne, to na pewno byłyby czytane. Jednocześnie uczniowie, którzy głosili takie hasła nie przeczytali nigdy żadnej innej książki niż ta, którą nakazała szkoła i to tylko dlatego, by uchronić się przed jedynką lub oblaniem matury.

Przychodzi mi na myśl jeszcze jeden argument za tymi niechcianymi. Uważam, że gdyby dane tytuły nie były obowiązkowymi lekturami szkolnymi, to większość młodych ludzi nie miałaby pojęcia, że w ogóle takie istnieją. W tym momencie za kilkanaście lat te dzieła przestałyby mieć takie znaczenie i wartość jaką miały dotychczas. A przecież Polacy mają piękną historię, bogatą w doświadczenia, które obecnie możemy poznać i zrozumieć jedynie czytając je na papierze. “Kamienie na szaniec” dają nam w jakiś sposób do zrozumienia, że wojna jest okrutna i nie chcemy przeżywać tego, co tamci ludzie, obecnie nasi dziadkowie, pradziadkowie. “Chłopi” pokazują życie, jakiego już nie doświadczymy. A warto wiedzieć, jakie zmiany zaszły w ciągu tylu lat, jak kiedyś wyglądało życie i że naprawdę powinniśmy docenić to, co teraz mamy. Owszem, zgadzam się z tym, że są trudne do przeczytania, a opisy przyrody zniechęcają niejednego zamiłowanego w książkach. Ale czy gdy ja byłam mała ktoś przejmował się tym, że te opisy są nudne a tematyka książki naprawdę mnie nie interesuje? Nie. Był nakaz, trzeba było czytać i analizować. Dzięki temu te szare komórki, które gdzieś tam w zwojach mózgowych mieszkają, rozwijały się i nabierały ogłady. I człowiek wiedział, jak kształtuje się jego gust. No i umieliśmy słuchać, co się do nas mówi i co się nam każe, bo to dla naszego dobra. Człowiek chciał się buntować, ale wiedział, że nie ma sensu. A na to wszystko teraz słucham, że maturzyści nie potrafią odpowiedzieć na pytania z zakresu podstawowej wiedzy ogólnej i do tego ułatwia się im życie, wycofując z obowiązkowych zbyt trudne książki.

Może jestem jedną z niewielu, ale dziś, po tylu latach doceniam nielubiane kiedyś tytuły. Naprawdę cieszę się i z dumą mogę powiedzieć, że wszystkie te koszmary z lekcji języka polskiego przeczytałam. Do niektórych nawet wracam teraz i chętnie już jako osoba dorosła z zupełnie innym spojrzeniem niż dziecko przechodzę jeszcze raz przez historie zapisane jako klasyki. Ale są też i takie, których nigdy więcej nie przeczytam i nie będę mieć na domowej półce. Dlatego, że jedyne co do mnie przemawia, to tytuł dzieła narodowego. Ale sama treść jest dla mnie nie do pokonania po raz drugi, nawet po latach.

Niemniej jednak lektur szkolnych, tych z moich czasów, będę bronić zawsze.

 

(źródło zdjęcia: pixabay.com)