Przejdziemy się? Czyli co ja myślę o motywie wędrówki…

motyw drogi w literaturze i filmieZaczęło się od tego, że luby zapytał mnie o historię Dorotki krążącej po krainie Oz. Teoretycznie każdy ją zna. Ja znam w kratkę, piąte przez dziesiąte. Coś tam pamiętam, jak przez mgłę.

Gdy byłam mała, bardzo lubiłam teatr. Ale paradoksalnie nie znosiłam takich bajek dla dzieci w telewizji, w których przebierali się dorośli aktorzy. Coś kojarzę, że Czarnoksiężnik z krainy Oz właśnie taką ekranizacją był, a ja mam w pamięci jakieś urywki scen, gdy blaszany rycerz błąka się przez jakieś połacie pól z dziewczynką w całkiem ładnej sukience. Naprawdę nie znam tej historii dokładnie, choć znam opinie, że jest piękna. Może kiedyś się jednak zbiorę i nadrobię…

Tymczasem kontynuowałam uświadamianie lubego, że ja tam nie znosiłam też ciągłej wędrówki Dorotki i jej kompanów. Szli, szli i dojść nie mogli. Leźli przez tyle czasu, a mnie to nużyło. Zniecierpliwiona czekałam, aż wreszcie dotrą do celu, który mi znikł w toku ciągłego maszerowania z lewej na prawą.

Przytoczyłam lubemu kolejną bajkę, animowaną tym razem, w której niekończące się kilometrowe spacery głównego bohatera sprawiały, że miałam ochotę wyrzucić nasz pierwszy kolorowy telewizor za okno, za co pewnie dostałabym lanie wszechczasów. I dożywotni zakaz wychodzenia z domu. A przynajmniej do szesnastego roku życia, bo to wtedy właśnie dożywotnio się z tego rodzinnego domu wyprowadziłam.

Wracając do tego głupiego koziołka, irytował mnie strasznie. Jak ja czekałam. Każdy odcinek zaczynałam z gorącą nadzieją w moim małym, dziecięcym serduchu, że w tym odcinku on wreszcie tam dotrze. Do tego swojego Pacanowa. Nadzieja umiera ostatnia, albo z napisami końcowymi – jak w moim przypadku. Ciekawość jednak brała górę i siedziałam przyklejona do ekranu, zirytowana i zniecierpliwiona, aż powoli zbliżałam się do granic możliwości. Nigdy pewnie już się nie dowiem, czy Matołek do Pacanowa wreszcie dotarł, bo porzuciłam tę bajkę w połowie. Z westchnieniem ulgi.

Również w bajce Trolle za najnudniejszy uznałam ten fragment, gdy bohaterka przemierza kilometry, by dostać się do zamku, w którym więziona jest reszta wioski. Dobrze, że choć oprawa muzyczna tej wędrówki była genialna.

I nagle mnie olśniło. Ja nie lubię motywu drogi! Luby popatrzył na mnie z równie inteligentnym błyskiem w oku i podał mi kolejny argument, który nijak tej teorii nie obalał:

Hobbita też trzy razy próbowałaś przeczytać i nie dotarłaś nawet do połowy. To by się zgadzało, bo oni tam przecież też przez całą książkę wędrują.

Złoto Ty moje! No jasne, że tak! Ja przecież lubię bajki. Uwielbiam! Ale zmęczona jestem na samą myśl, ile kroków ten Hobbit z Krasnoludami musieli machnąć, żeby się dostać do smoka. Motyw drogi mnie po prostu męczy. Psychicznie. Czytając czy oglądając, nie ruszam się z miejsca. A jednak zmęczona jestem potwornie. Wynudzona i zniecierpliwiona. Bo ja chcę już! A tu się tak nie da.

Wiem, wiem. Że to ma głębszy sens, że na języku polskim godzinami można ten motyw analizować i żeby nie było, motyw drogi towarzyszy mi od dawna, bo jednak rozwój osobisty to nic innego, jak niekończąca się wędrówka po drabinie własnych porażek, niedociągnięć i starań, by dostać się na szczyt, prosto do swojego celu.

Ale gdy oglądam to jeszcze na ekranie, albo czytam na kartach ukochanych książek, to już za wiele. Po prostu mam dość.

A Ty? Masz motyw, który odrzuca Cię na samą myśl? Taki, który jakoś tak nie do końca Cię uszczęśliwia? 😉


(Zdjęcie jest moje własne)